Problem leży u podstaw - czyli jak wyglądają studia w Polsce?

niedziela, 10 września 2017

Do rozpoczęcia roku akademickiego mamy jeszcze kilka tygodni, ale dla wielu młodych ludzi połowa września to czas pakowania walizek i myślenia o tym, co czeka ich na uczelni. Skłaniam się tu przede wszystkim do „pierwszoroczniaków”, bo dla większości z nich nowością będzie nie tylko specyfika uczelni, ale również przeprowadzka do nowych miast, opuszczenie rodzinnego gniazda i próbka życia „na własny rachunek”.


studia
Fot. Bill Smith | www.flickr.com | Creative Commons


Z Warszawy wieje wiatr zmian

Od jakiegoś czasu minister Gowin opowiada o zmianach, które miałyby podnieść standard polskich uczelni do norm światowych. Pojawił się pomysł wydłużenia studiów zaocznych nawet o dwa semestry, zaś studia stacjonarne zostaną pozbawione dużej części dofinansowania, co poskutkuje przyjmowaniem mniejszej liczby studentów. MNiSW podaje, że na jednego wykładowcę miałoby przypadać 13 studentów.

Jeśli chodzi o zmniejszenie liczby osób przyjmowanych na studiach, to przyklaskuję temu tematowi i w zasadzie nie ma się czego czepiać. Nie od dzisiaj wiadomo, że na studia dostaje się za dużo ludzi. Wielu młodych ludzi spala się już po pierwszym roku, bo okazuje się, że popularna informatyka albo biotechnologia to nie temat dla nich, tym bardziej, że zawsze interesowała ich literatura współczesna. No, ale babcia przeczytała w gazecie, że inżynierowie mają teraz przyszłość i najwięcej zarabiają.

Nie brakuje ludzi, którzy idą na studia z rozsądku i nie zamierzam ich bronić. Sam poszedłem na uczelnię nie do końca kierując się szczerą, niemalże dziecięcą pasją. Gdyby tak było, to nie zaczynałbym studiów finansowych, tylko dziennikarskie albo filologiczne. Na refleksje przyjdzie jeszcze czas – teraz wróćmy do tematu.

Trzy lata temu część moich znajomych rozpoczynała studia. Na mnie miał przyjść czas dopiero w 2015 roku. Dowiadywałem się od nich ciekawych rzeczy na temat przeludnienia na niektórych kierunkach. Na Wydział Prawa i Administracji (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu), przyjęto wówczas 600 studentów (nie, nie stuknąłem na klawiaturze o jedno zero za dużo). Wtedy nie mieściło mi się to w głowie, może dlatego, że jeszcze mało wiedziałem o świecie. Nadal mało wiem, ale teraz wydaje mi się, że jestem świadomy przynajmniej w sferze edukacji.

Sprawdziłem normy panujące na UMK i okazuje się, że jeszcze w zeszłym roku akademickim na prawo dostawało się maksymalnie 620 osób. Brzmi nieprawdopodobnie? Cóż, jeśli mieszkasz na wsi, gdzie żyje 600 osób, to oznacza, że gdyby to byli sami studenci prawa UMK, Twoja miejscowość wyludniłaby się całkowicie.

Stąd z pewnością istotne są zmiany proponowane przez ministerstwo. Nawiasem mówiąc, UMK poszło już po rozum do głowy i niezależnie od decyzji Gowina, sami od tego roku akademickiego planują wprowadzić cięcia liczby studentów. Nie wiem w jakim stopniu uda im się zrealizować ambitnie postawiony cel, ale będę trzymał kciuki (jeśli jesteś studentem prawa na UMK i czytasz ten tekst, to napisz komentarz albo maila).

Nie udało mi się znaleźć statystyk dotyczących tego, jak wielu studentów ostatecznie kończy prawo na UMK, ale mam bardziej ogólnopolskie statystyki (choć Toruń jest mi bliższy, to dajmy już spokój biednemu Kopernikowi). Wyliczono, że w latach 2002-2014, polskie wydziały prawnicze wypuściły tylko 16% studentów z dyplomem magistra. Reszta odpadła gdzieś po drodze.

Odpadali z różnych względów, bo przecież założenie, że byli za głupi na skończenie prawa byłoby zbyt daleko idącym i krzywdzącym uproszczeniem. Znam dziewczyny, które robiły przerwy z powodu macierzyństwa i potem trudno im było z powrotem wskoczyć w kierat. Łączenie wychowywania z nauką nie jest proste.

Oczywiście nie brakuje ludzi, którym po prostu było nie po drodze z jakimś kierunkiem i dlatego z niego zrezygnowali. Oprócz nich jest też cała masa osób, które nie sprostały wymaganiom stawianym przez wykładowców. Jednak na takich uczelnia jest zdolna jeszcze trochę zarobić, więc podwyższanie standardów i rezygnowanie z „warunkowiczów” uderzy w niektóre uniwersytety.

Kiedyś kolega opowiadał mi, że rektor jego uczelni opowiadał, że za pieniądze z warunków udało im się odremontować część uczelni. Taka anegdota, która nie musi być prawdziwa, bo wątpię w aż taką bezczelność władz uniwersytetu, jednak sądzę, że temat nie jest oderwany od rzeczywistości. Za kolosalne dochody z warunków można zrobić na uczelni wiele pożytecznych rzeczy.

Zaocznym zawsze wiatr w oczy

Studenci niestacjonarni to specyficzna grupa ludzi, której życie zdążyłem już poznać. Sam musiałem się wpasować w ten sposób zdobywania wykształcenia, ale o tym może w innym tekście.

Na ten moment chciałbym skupić się na tym, że rząd proponuje wydłużenie studiów niestacjonarnych aż o DWA SEMESTRY. Co to oznacza dla studentów? Oczywiście większe wydatki na studia. Opłacenie roku na uczelni państwowej to nierzadko wydatek rzędu 3-4 tysięcy złotych. Uniwersytet Warszawski na moim kierunku liczy sobie prawie 5,5 tysiąca złotych.

Tylko co przyniosą takie zmiany? Moim skromnym zdaniem nic, ale jestem tylko anonimowym gościem z internetu, który po prostu zabrał głos. Na studiach zaocznych poznałem mnóstwo osób, od których dowiedziałem się ciekawych rzeczy. Podczas minionego roku akademickiego miałem kontakt z ludźmi z różnych stron kraju.

Cóż, moje życie urozmaicał fakt, że podczas każdego zjazdu wynajmowałem pokój w uczelnianych akademikach, żeby zminimalizować koszty studiowania. Dojeżdżałem z drugiego końca Polski, podobnie jak osoby, które poznawałem w akademikach. Pokoje nigdy nie były jednoosobowe. Prawie zawsze prócz mnie nocowała jeszcze jedna, czasem dwie osoby i mogliśmy sobie pogadać.

Wszyscy zaoczni studenci coś robili, kiedy nie spędzali czasu na uczelni. Pracowaliśmy w różnych miejscach – wielu w zawodzie, niektórzy imali się każdego zajęcia, żeby opłacić czesne i zarobić na dojazdy. Do tego dochodziły zjazdy, często trzy razy w miesiącu (potrafiły się zacząć już w piątek po 16).

Wydłużenie studiów niestacjonarnych o kolejny rok spowoduje tylko, że budżet studentów będzie obciążony o kolejnych kilka tysięcy, a w głowach nie zostanie wcale więcej. Wykładowcy nie przestaną spóźniać się na zajęcia, ani nie znajdą więcej czasu na przekazanie wiedzy. Po prostu wszystko, co można było zrobić w 3 lata, będzie robione w 4.

Problemem uczelni wyższych jest przestarzała wiedza przekazywana przez stetryczałych dziadków, którzy nie chcą ustąpić miejsca młodym praktykom. Wielu z nas znało już z pracy w zawodzie to, o czym próbowano nas nauczyć na studiach. Wiadomo, dostaliśmy się do pracy w większości tylko dlatego, że mieliśmy napisane w CV „student finansów i rachunkowości”, bo dlaczego na staż do banku mieliby przyjąć studenta filologii polskiej?

Jednak prawda jest taka, że problem edukacji wyższej i obniżonych standardów polskich uczelni nie tkwi w studentach tylko w tym, jak dzisiaj wyglądają studia.

Patologia goni patologię

Przygotowując się do napisania tego tekstu, przeglądałem najświeższe wiadomości dotyczące planowanych zmian. W jednym artykule natknąłem się na wypowiedź wykładowcy na uczelni wyższej. Opowiadał o tym, że kiedy inne placówki otwierały kierunki niestacjonarne, istniał problem należytego traktowania studentów zaocznych.

Wykładowcy nie chcieli się nawet fatygować na zajęcia i wysyłali tam swoich asystentów. Ja nie doświadczyłem czegoś takiego, ale nie były mi obce sytuacje (również z opowieści), że wykładowca się nie starał przekazać wiedzy albo robił to w taki sposób, że sam czuł zażenowanie atmosferą niezrozumienia panującą w sali.

To samo było na studiach dziennych. Niejednokrotnie słyszałem, że studenci zaoczni są lepiej postrzegani od dziennych, bo są pracowici, udaje im się łączyć naukę z pracą, szybciej zdobywają doświadczenie zawodowe, itp. Jednak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mówili tak niektórzy wykładowcy, czasem słyszałem to od studentów dziennych. Jednak wciąż utrzymuje się przekonanie, że jak za zaoczne się zapłaci, to się je skończy i że po dziennych człowiek posiada większą wiedzę, lepsze zrozumienie problematyki zawodowej.

Może tak jest, a może nie. Jednak niezależnie od formy studiów, jaką byście kiedykolwiek wybrali, patologie  będą te same. To ciekawe i śmieszne zarazem, że nieważne jest też jaką uczelnię wybierzecie, ani miasto w Polsce, żeby natknąć się na te same wykolejenia systemu.

O spóźnialskich studentach mówi się wszędzie. We Wrocławiu parę lat temu powstała nawet galeria najciekawszych wymówek spóźnialskich żaków. A co z wykładowcami, którzy przychodzą na zajęcia z poślizgiem? – Nic.

Co z wykładowcami, którzy piszą książki, a potem wymagają od studentów znajomości lektury i to na wyrywki? – Nic, po prostu student, który przekręci dwa, trzy słowa na egzaminie pisemnym, obleje i podejdzie do poprawki albo będzie miał warunek i da zarobić uczelni.

Co z reformą uczelni wyższych? – Też nic, bo co roku mamy reformę edukacji na szczeblu podstawówka-gimnazjum. Od dziesięcioleci lecimy tym samym programem, niezależnie od tego, że wiele się zmieniło. Powstały nowe ustawy, rozporządzenia, czasem nawet branża przeszła gruntowny „remont”. Wykładowca dalej będzie uczył tego samego, bo to podstawa programowa i vademecum, bez którego nie poradzisz sobie w zawodzie.

Co z zapychaczami? – Tak, nie tylko w liceum są przedmioty, których nie potrzebujesz. Jeśli jeszcze jesteś w szkole średniej i marzysz, że jak pójdziesz na studia informatyczne, to nie będziesz musiał zakuwać czegoś w stylu popularnej w liceum budowy pantofelka, to się mylisz. Na Twoim kierunku na pewno znajdzie się jakiś akademicki synonim budowy pantofelka i będzie trzeba to zaliczyć, żeby zostać programistą.

Podsumowując, wiele się musi zmienić, żeby wreszcie było normalnie. Na początek zmieniłbym pomysły ministra Gowina. Gdyby tak zacząć od odmładzania uczelni wyższych i wprowadzania zmian w sylabusach, to może coś by się poprawiło. Wydłużanie studiów zaocznych? Nie ma sensu, ale jeśli ktoś będzie bardzo chciał, to to i tak przejdzie, a ja (jako jednostka) nie będę miał nic do gadania.

Autor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
Copyright © 2016. Praca Marzeń.
Design by Herdiansyah Hamzah. & Distributed by Free Blogger Templates
Creative Commons License